div#facebook { position: fixed; right: 10px; top: 10px; width: 32px; }
Weteran
Zamrugałem, powoli unosząc ręce do góry. Nie ukrywałem dozy zaskoczenia przemieszanego z przestraszeniem jakie odmalowało mi się na twarzy. Sam nie wiedząc czemu przy okazji podnoszenia rąk poprawiłem kapelusz na swojej głowie.
- Witajcie panie, jestem wędrowcem z Entrady. - powiedziałem nieco za spokojnym głosem jak na zdenerwowanie jakie odczuwałem. Zdaje się, że jednak szło dosłyszeć nutę obawy w moim głosie.
- Czy może waszmość opuścić swoją broń? Nie znam żadnych tutejszych rozbójników...
Opuściłem nieco niżej ręce rozkładając ramiona, próbując trochę uspokoić mężczyznę, przy okazji samego siebie:
- Zresztą w ogóle żadnych nie znam... Nie pałam się kunsztem zbójeckim.
Zrobiłem nieco obolałą minę i dodałem nieco żałośniejszym tonem:
- Zabłądziłem...
Offline
Administrator
Mężczyzna zsiadł z wozu wciąż trzymając naciągniętą kuszę w ręku. Popatrzył na ciebie uważnie i opuścił broń.
- Faktycznie, nie wyglądasz jak tamci. Z twarzy bardziej książątko niż oprych.
Parsknął cicho patrząc na twoją żałosną pozę. Przy ogromnym woźnicy wyglądałeś naprawdę bardzo mizernie.
- Więc powiadasz - kontynuował nie spuszczając wzroku gruntu pod twymi nogami - że wędrujesz z Entrady? Rozumuję więc dalej iż celem twej wędrówki jest Nerdia? Jeśli tak, to wiedz, że znajduje się ona około dnia drogi konno stąd...
Offline
Weteran
Gdy woźnica opuścił broń w duchu westchnąłem z ulgą. Prawie od razu też się rozluźniłem.
Wizja nieprzyjemnej, z góry przegranej konfrontacji z tym wielkim taranem oddalała się.
- Zaiste, zmierzam do Nerdii... - wtrąciłem nieco cichym, ale pewnym głosem. Wieść o dystansie dzielącym mnie od miasta strapiła mnie.
- Dzień drogi konno...? - dopytałem się i zerknąłem na chmury, które zwiastowały deszcz.
"Zgodzi się, czy nie? Zostawi mnie tu na pastwę losu, czy ulituje się nade mną...?"
Szarpnąłem lekko palcami kozią bródkę i spojrzałem ku górze, w oczy woźnicy.
"Czy to nie jest zbyt zuchwałe? On ma nade mną przewagę, jest tubylcem i jest silniejszy..."
- Ile wyniesie mnie koszt podwiezienia do miasta? - zapytałem, gotów zapłacić za przewóz.
Nie chciałem już sterczeć w lesie, czułem się nasycony jego widokiem. Za to widok zabudowy miejskiej, a może bardziej bliskość jakiegoś łóżka byłby zbawienny.
Offline
Administrator
Woźnica zwrócił wzrok ku twojej twarzy i wytężył wzrok, jak by chciał dostrzec niedostrzegalne.
- Podwiozę cię za darmo - wycedził nie spuszczając wzroku - wyszedłbym na kawał paroba chcącego zarobić nędznego miedziaka. Podwiozę za darmo, lecz oczekuję pomocy i uczciwości. Czy dasz słowo, czy też wolisz błąkać się przez najbliższe dni po lesie?
Offline
Weteran
"A więc szykuje się wymiana usług..." pomyślałem sobie nie spuszczając wzroku z oczu mężczyzny, szczególnie wtedy kiedy to on mnie lustrował swoim spojrzeniem. Ciekawe czy to przedłużające się spojrzenie, było jakąś próbą?
Uśmiechnąłem się łagodnie do woźnicy.
- Może waszmość liczyć na moją uczciwość i pomoc.
Przyłożyłem zaciśniętą prawą pięść do serca i wręcz wygłosiłem ceremonialnym głosem, nie odrywając wzroku od oczu rozmówcy, licząc na to, że dostrzeże szczerość mych intencji:
- Obiecuję, że pomogę, tak jak tylko umiem.
Odsunąłem pięść od serca i zagadnąłem:
- Mam nadzieję, że takie zapewnienie wystarczy... - uśmiechnąłem się sympatycznie.
Coś w tym woźnicy sprawiło, że go polubiłem. Głos miał raczej gburowaty, ale wydał mi się honorowym i dobrym człowiekiem. A tacy ludzie to po prostu skarb.
Offline
Słońce przebijało się odważnie przez skutecznie odpierające jego ataki korony drzew. Jego promienie tworzyły przepiękną grę światło-cienia. Las stawał się przez to magiczny.
Luna szła powoli przez las, co chwilę pochylając się nad czymś, dotykając lub zrywając listek i wkładając go do ust. Czasami uśmiechała się od słodyczy soku, a czasami krzywiła się od goryczy. Beształa wówczas sama siebie za nieopanowaną ciekawość mimo wiedzy praktycznej i teoretycznej o smaku pewnych ziół. Uśmiechnęła się złowieszczo na myśl, jakie katusze podczas picia będzie przeżywał nieznajomy chcący uczyć się magi. Zastanawiała się nad jego imieniem. Bogusław? Bożydar? Ziemowit? Podobało jej się to, że nie zna jego imienia. W ten sposób poznaje go od innej strony. Jednakże będzie się to musiało zmienić. Za tydzień, może dwa, spróbują wejścia w stan medytacyjny z użyciem monotonnych pieśni, a do wyrwania z transu potrzebne będzie imię ucznia. Westchnęła ciężko, ale z uśmiechem.
Obserwowała dokładnie zieleninę rosnącą w lesie. Musiała odnaleźć pewne rośliny, by móc przyrządzić wywar dla Ziemowita ( tak nazywała teraz nieznajomego mężczyznę). Kucnęła przed pewną kępką i zerwała kilka młodych strzępiastych małych liści. Bylica piołun... Teraz jej sok był najbardziej gorzki. Wiedziała, że wszystkie zioła, których poszukuje, są psychoaktywne. Właśnie o tą właściwość jej chodziło... Po parunastu minutach poszukiwań znalazła sałatę jadowitą. Cieszyła się, że do jej wywaru niepotrzebne są kwiaty, gdyż pojawiają się one dopiero latem. Młode łodygi wystarczą w zupełności. Wyciągnęła małą fiolkę i odkorkowała ją. Zerwała jedną z łodyg, przecinając ją przy ziemi pod ostrym kątem, a następnie wykonała na nim kilkanaście głębokich nacięć. Taką łodygę wsadziła do szklanej flaszki, szykując w ten sposób jeszcze kilka łodyg. Po kilkunastu minutach w probówce były dwa centymetry białego mleczka. Zakorkowała ostrożnie i schowała do stanika w gorsecie. Nikt nie powinien tego dorwać - nawet taka ilość była trująca.
Tatarak! To teraz zacznie się kopanie w ziemi... Po kilkudziesięciu wyzwiskach i przekleństwach Sophie miała już w miarę czyste kłącza tataraka. Teraz wystarczy jeszcze skierować się na bagna i mieć nadzieję, by nie dorwało ją żadne brzydkie potworzysko... Czarna postać zniknęła pośród drzew, a spokój lasu dalej trwał.
Offline
Już z dali można było usłyszeć moje rytmiczne kroki i niezbyt równy oddech. Zagłuszyłem ciszę i spokój poranka, jednak tylko trochę, w końcu dużo hałasu robić nie mogłem. Miałem nawet wrażenie, że zwierzęta cieszą się z mego przybycia, jakby od dawna czekały na nowego gościa. Może wyczuwały pokój i sympatię, jakimi je darzyłem? Ja bowiem przepadałem za leśnymi zwierzakami - tą cechę dzieliłem razem z druidami. Ojciec mówił, że w moim drzewie genealogicznym znajduje się druid, odziedziczyłem więc po nim parę druidzkich cech.
Postanowiłem chwilę odpocząć, toteż zatrzymałem się pod jednym z kasztanowców. Oparłem się o pień drzewa i zgiąłem w pół, opierając się rękoma o kolana, aby złapać oddech. Po minucie wyprostowałem się i omiotłem wzrokiem okolicę. Ach, jaki piękny poranek!
Offline
Administrator
Piękna przyroda rankiem dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Nie zdążyłeś nawet nacieszyć oczu widokiem, gdy wyczułeś nagłe zakłócenie harmonii, która od dłuższej chwili zachwycała cię swoim pięknem. Ptaki przestały ćwierkać i kwilić, a w powietrzu dało się usłyszeć tętent końskich kopyt. Nie zdołałeś nawet uskoczyć w gęstwinę, gdy ujrzałeś przed sobą piątkę pędzących na złamanie karku mężczyzn. Ujrzawszy ciebie, jeden z nich zagwizdał przeciągle i wycelował w ciebie włócznią, którą dzierżył.
- Ha! - zaskrzeczął grubym głosem - odrzuć broń i oddawaj sakiewkę, jeśli ci życie miłe!
Offline
Przekląłem własną głupotę, uświadamiając sobie, iż jestem bezbronny - miecz zostawiłem przed chatką Luny. I ponieważ nie miałem co odrzucić, po prostu uniosłem ręce. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Udałem, że przypatruję się uważnie mężczyźnie, a potem na twarz przywołałem zalotny uśmiech.
- Hej, koteczku - zamruczałem, ruszając biodrami. - Schowaj pazurki, tygrrrrysku, bo mały kotek się boi... Mrrr...
Z trudem powstrzymywałem śmiech. Miałem nadzieję, że się uda. Jednocześnie bałem się tego, co ze mną zrobi, i naprawę nieźle się bawiłem.
Offline
Mieszkaniec
//Dostałem pozwolenie na przejęcie tej przygody//
Mężczyzna na koniu przez chwilę zwątpił i zwolnił swego wierzchowca, jednak po chwili znów przyspieszył. Jego włócznia nie była już wycelowana w ciebie, a tuż po twojej lewej, jeźdźcy z tyłu zaś dzierżyli w rękach długie kije, przygotowane na zadanie zamachu, który zapewne miał na celu cię ogłuszyć. Cała akcja nie działa się dalej, niż jakieś 10 metrów od ciebie, mężczyźni jechali w wolnym szyku, jako iż przydrożna gęstwina nie pozwalała na zbyt wiele na koniu.
Offline
Chyba się nie udało, stwierdziłem w duchu. Miałem mało czasu na podjęcie decyzji, co dalej. Myślałem gorączkowo, lecz widząc pędzących na mnie mężczyzn, bez głębszych przemyśleń uskoczyłem kilka metrów w prawo.
- Hola, tygrrrysku, nie tak gwałtownie...mhrr... - mruczałem głosem nasyconym pożądaniem. - Nie wiesz, że grrrra wstępna jest bardzo ważna?
Czułem, jak krew pulsuje mi w głowie. Bawić się, czy wiać?... Od czego jest życie, stwierdziłem. Bawić.
Offline
//Sid, kontynuacja przygody//
Dostrzegłeś zmianę w twarzy woźnicy. Jego napięta skóra na twarzy rozluźniła się i pojawił się na niej uśmiech. Poklepał jednego z koni po szyi i mruknął:
- No, Frod, będziemy mieli nowego pasażera.
Spojrzał z powrotem na ciebie i już miał coś powiedzieć, gdy nagle z krzaków ze wszystkich stron wypadło pięciu zbójców. Czterech dzierżyło w rękach kusze, mężczyzna wyglądający na herszta trzymał w ręce nóż. Wycelowali w was, a głowa hordy zaskrzeczała:
- Rączki go góry, hehe! Ty, wielkoludzie, na ziemię, ręce na kark i mordą w piach!
Woźnica spojrzał ci w twarz zupełnie inaczej, niż przedtem. Zwężył oczy i splunął ci pod nogi.
- A więc jednak... - usłyszał syknięcie. Następnie mężczyzna wypełnił polecenie bandyty.
- No, Rock - rzekł do ciebie herszt głosem pełnym podziwu, co wielce cię zaskoczyło - Dobra robota. Mamy go.
Poklepał cię po plecach, a gdy już miałeś zaprzeczyć jego słowom, poczułeś, jak ktoś uderzył cię czymś ciężkim w głowę, a jedynym, co potem zobaczyłeś, była zbliżająca się do twojej twarzy z niebezpieczną prędkością ziemia.
// ciąg dalszy w Lesie Byon, w wątku Grota //
Offline
Mieszkaniec
Jeźdźcy widząc, że mają doczynienia z szaleńcem, tylko uśmiechnęli się szeroko i popędzili bardziej konie, los chciał że przez to jeden z z nich potknął się i runął wraz z jeźdźcem, sprawiając że w twoją stronę zbliżał się już tylko jeden włócznik, który najwidoczniej nic nie słyszał, z kolei pozostali zatrzymali się na drodze, starając się pomóc towarzyszowi. Jeździec był niecałe dziesięć metrów od ciebie, lecz włócznia jak spojrzałeś teraz była wyjątkowo źle trzymana, drzewiec ruszał się z każdym ruchem bezwładnie, tak że łatwo można było go wytrącić.
Offline
Poczekałem, aż zbliży się do mnie, następnie uskoczyłem przed włócznią, zrobiłem szybki zwrot i błyskawicznie zdjąłem płaszcz, którym rzuciłem w twarz jeźdźcowi, mając nadzieję, że straci równowagę i się przewróci.
- Mrr... - kontynuowałem zabawę. - Nieładnie... Mały kotek się zdenerrrrwował...
Spojrzałem w stronę pozostałych, gorączkowo oceniając swoje szanse. Czułem, jak serce rozbija mi się o żebra.
Offline
Administrator
Oprych zerwał płaszcz, którym cisnąłeś go w twarz, a na jego twarzy rozkwitł szyderczy uśmiech połączony z nieumiejętnie tłumioną złością. Sięgnął do juk, skąd wyjął naładowaną kuszę i strzelił w twoją stronę. Bełt rozorał twój lewy naramiennik odrywając przy okazji niewielki kawałek skóry. Na szczęście kość została nietknięta, bo pocisk leżał cztery metry za tobą. Usłyszałeś tętent kopyt. Bandyci nerwowo zaszemrali. Konie tupały niespokojnie, a po chwili ujrzeliście uciekającego zwiadowcę bandytów. Za nim miarowo jechała dwunastka lekkozbrojnych jeźdźców ubranych w maskujące barwy.
- Królewscyyy! - zdołał wrzasnąć bandyta, nim jego czaszkę rozorał bełt.
W miejscu którym stałeś, czuć było panikę, przekleństwa i spóźnione modły. Myśliwi stali się ofiarą. Wiedzieli, że nie mają szans na ucieczkę. Dwóch z nich runęło od celnie wycelowanych strzał, a ty sam ledwo zdołałeś uskoczyć przed galopującym wprost na ciebie koniem. Herszt został złapany i skrępowany grubym sznurem nim zdążył zamachnąć się włócznią, a pozostała dwójka zginęła od kling jeźdźców.
Dowódca oddziału zsiadł z konia i podszedł do ciebie wpatrując się w twoją ranę.
- Ktoś ty? - warknął wrogo - widzę, żeś z ubioru nie taki jak oni, bo tego o, czekają tortury jeśliś ciekaw. Ostatnio mnożą się jako plaga szajki doliniarzy i bandy takich, o. Tłumacz się więc i nie próbuj łgać, bo skończysz z palem w dupie, albo z pętlą na szyi!
Offline